poniedziałek, 5 stycznia 2015

Pollena-Ewa, Eva Sun, Krem ochronny na superwrażliwe miejsca SPF 50



Wiosną ub. roku zafundowałam sobie zabieg Green Peel. O efektach napiszę w osobnym poście. Pani kosmetolog wykonująca zabieg kategorycznie nakazała mi zaopatrzyć się w filtr przeciwsłoneczny o faktorze 50. Poleciła mi kilka wg niej sprawdzonych i skutecznych, dała nawet kilka próbek (m.in. Ziajka Sopot). Niestety okazały się one kompletną klapą. Były tłuste, bieliły skórę, nie wyobrażam sobie używać ich na twarz w miejscach innych niż plaża. Idąc za jej radą kupiłam filtr w kompakcie firmy Avene, pełniący jednocześnie funkcję podkładu.


Wydałam na niego ok. 70 zł w aptece. Już po pierwszym użyciu wiedziałam, że jestem mega zawiedziona. Po pierwsze producent proponuje tylko dwa odcienie do wyboru: jaśniejszy Sable/Beige (wybrałam ten, ponieważ mam bardzo jasną karnację) i ciemniejszy Dore/Honey.



Niestety w moim przypadku nawet jaśniejszy odcień okazał się być dużo ciemniejszy niż kolor mojej skóry. Wyglądałam bardzo nienaturalnie, co było dodatkowe spowodowane ciężką konsystencją podkładu. Do opakowania załączono gąbeczkę służącą do aplikowania. Korzystałam z niej, chociaż skutek był opłakany. Na twarzy miałam grubą, mimo niewielkiej ilości użytego kosmetyku, tapetę. Nie dość, że podkład kompletnie nie stapiał się ze skórą, tworząc sztuczną powłokę, to kolor był ewidentnie zbyt ciemny. Nie muszę chyba opisywać jak masakrycznie się czułam mając go na twarzy... W opakowaniu znajduje się 10 g produktu. Producent zaleca użycie 1 g jednorazowo, aby zapewnić skórze optymalną ochronę przed słońcem. Zatem stosując się do tych zaleceń, podkład ma wystarczyć na 10 użyć. Po pierwsze, kompletnie nie wyobrażam sobie nałożyć 1/10 opakowania na twarz za jednym razem. Biorąc pod uwagę efekt, jaki otrzymałam aplikując znacznie mniej, nawet nie chcę o tym myśleć. Po drugie, sorry, ale kosmetyk za 70 zł, który ma wystarczyć na 10 użyć? Przy czym nie mówimy o żadnym kosmetyku "zabiegowym", doraźnym, lecz takim, który mamy stosować codziennie kiedy chcemy zapewnić skórze maksymalną ochronę przed słońcem? Nie, dziękuję.

Przekopując fora internetowe i wizaż natrafiłam na opis kremu z filtrem SPF 50 polskiej marki Pollena-Ewa. Był to czerwiec ub. roku, a mnie czekał akurat kilkudniowy wyjazd do Aten, więc na gwałt potrzebowałam czegoś o wysokim SPF. Pokładając w nim duże nadzieje, zamówiłam na stronie producenta. Zapobiegliwie kupiłam od razu dwie tubki, każda po 8 zł za 25 ml (mała tubka w sam raz na podróż). Na drugi dzień przesyłka była u mnie. Okazał się to być strzał w dziesiątkę!




Absolutnie nie ma porównania z innymi filtrami o tak wysokim faktorze. Lekka formuła, idealnie nadająca się pod makijaż, nawet przy mojej tłustej cerze. Nie bieli, nie pozostawia tłustego filmu. Wchłania się do matu w kilka chwil i możemy nakładać makijaż. Dobrze się nakłada, nie roluje się, jest mega wydajny! Używałam go do końca września i wciąż mam ponad pół pierwszej tubki, a druga wciąż leży nieruszona! Nie szkodzi mojej cerze, nie zapycha, a mam taką skłonność po wielu kosmetykach. Zapach ma delikatny, przyjemny. Na początku obawiałam się czy nie nakładam zbyt cienkiej warstwy i tym samym czy zapewniam wystarczającą ochronę przed promieniami UVA/UVB. Jednak w ciągu tych kilku dni niemal całodziennego przebywania w ostrym słońcu moja twarz nie opaliła się ani trochę, w przeciwieństwie do reszty ciała. Producent zaleca stosowanie tego kremu na wrażliwe miejsca jak uszy, dekolt, nos, przebarwienia. Ja jednak z powodzeniem używam go na całą twarz.

Podsumowując, bardzo się cieszę z odkrycia tego filtru. Z czystym sumieniem polecam go każdemu, kto musi czasowo lub stale zapewniać swojej skórze maksymalną ochronę przed słońcem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz